Historie naszych Podopiecznych

Czy można zachorować śmiertelnie, żeby odnaleźć się na nowo?

Nie będę trzymała Cię w napięciu i szybciutko powiem: można!

A teraz, powiem Ci jak było ze mną. O tym, że najpewniej mam raka dowiedziałam się w lipcu 2014 roku. Na USG pęcherza moczowego trzy guzy: jeden trzy centymetry i dwa maluchy. Wracałam do domy samochodem płacząc na każdych światłach. Nie pytałam – ani wtedy, ani nigdy potem – „dlaczego ja?”. Na kolejnych światłach myślałam: umrę. Kto przygotuje wigilię? Jak to w ogóle zorganizować? Jak inni z mojego życia poradzą sobie beze mnie? Z czego będę żyła, kiedy nie będę już mogła pracować? Co światła, to nowe pytanie. Próbowałam to wszystko ułożyć, ale nie szło. Płakałam i w myślach penetrowałam moje dotychczasowe życie.

Hania, 63 lata, dr medycyny

Diagnoza – nowotwór złośliwy, nawet bardzo złośliwy o złym rokowaniu – to cios między oczy, po którym nic już nie jest tak jak przedtem. Jestem lekarką – ale przyjęłam to jak każdy laik, początkowo marząc o tym, żeby okazało się za chwilę NIEPRAWDĄ, żeby ktoś zajął się TYM poza mną, żebym mogła obudzić się za jakiś czas bez TEGO problemu. Poczułam się okropnie samotna, wyrzucona poza nawias, wstydziłam się (SIC!), bałam. Czułam się gorsza. Miałam poczucie winy…

Agnieszka, 32 lata, filolog

Terapię opisać można, według mnie, metaforą ziemi i dbania o ogród. Dlaczego takie porównanie? Każdy z nas jest na początku takim ogrodem – żyzną ziemią, na której z czasem wyrastają rozmaite rośliny – kwiaty, drzewa, krzewy układające się w rozmaite formy. Gdy rośliny wzrastają, równocześnie zachodzą w naszym ogrodzie inne procesy – pojawiają się rozmaite mikroorganizmy, czasami ziemia wysycha, lub też jest zalewana. Niekiedy też – nieodpowiednio zadbana – wyjaławia się, przestaje być urodzajna, staje się siedliskiem szkodników, wyrastają na niej chwasty i inne ekspansywne rośliny, zakłócające pierwotną harmonię naszego prywatnego ogrodu. Tak stało się w moim przypadku.